Rozwój nowych niskoemisyjnych technologii może być bardzo korzystny dla polskiej gospodarki. Lepiej byłoby iść tą właśnie ścieżką, a nie uparcie trwać przy węglu, którego bronią branżowi lobbyści
Z roku na rok Polska coraz mocniej odczuwa negatywne skutki ocieplania się klimatu. Już nawet najwięksi sceptycy patrząc na termometry podczas nawiedzających kraj fali upałów muszą przyznać: żyjemy w czasach klimatycznego kryzysu. Naukowcy są zgodni, że wywołali go i nadal pogłębiają ludzie, zużywając zasoby ziemi w nadmiernym tempie i emitując do atmosfery gigantyczne ilości dwutlenku węgla.
Jednocześnie polski rząd nadal jest przeciwny, by dostosować się do unijnego planu w zakresie radykalnej redukcji emisji. Na czwartkowym szczycie Rady Europejskiej przywódcy państw członkowskich nie przyjęli wspólnego celu osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku ze względu na opór czterech krajów: oprócz Polski, również Czech, Węgier i Estonii.
Nie milkną echa tej decyzji. Rząd Mateusza Morawieckiego jest krytykowany przez aktywistów. W ramach protestu najbardziej radykalna z zielonych organizacji, czyli Greenpeace wyświetliła na chłodni kominowej w Bełchatowie twarz polskiego premiera z podpisem „shame”, czyli po polsku „wstyd”.
– Premier Morawiecki z dumą opowiadał, jak wiele osiągnął torpedując ambicje klimatyczne w UE. Zasłaniając się rzekomym dobrem obywateli, tak naprawdę skazuje ich na jeszcze dłuższe fale upałów, na częstsze powodzie, coraz bardziej niszczycielskie huragany i dotkliwszą suszę. Mateusz Morawiecki ma szansę przejść do historii jako premier, który zgodził się na niszczenie klimatu i z pewnością nie jest to powód do dumy – ocenia Marek Józefiak, koordynator kampanii Klimat i energia w Greenpeace.
Działania aktywistów w Bełchatowie mają wymiar symboliczny. To największa w kraju elektrownia jest zasilana węglem brunatnym, dostarcza ponad 40 proc. zapewnianego przez Polską Grupę Energetyczną prądu, ale jednocześnie jest największym w Unii Europejskiej emitentem CO2. Wiadomo jednocześnie, że obrona Bełchatowa nie ma już sensu – złoża węgla, na których bazuje elektrownia, po 2030 r. ostatecznie się wyczerpią i instalacja przestanie działać.
Warto zauważyć, że premier Morawiecki powiedział po szczycie, że nasz kraj „jeszcze” nie jest gotowy poprzeć celu neutralności klimatycznej. Polski rząd jest przekonany, że transformacji energetyki nie da się przeprowadzić bez wsparcia ze strony UE, że potrzebujemy więcej czasu i funduszy. Gra toczy się więc o dodatkowe finansowanie z UE.
Spójrzcie jednak na to z tej strony: polscy politycy powtarzają te same tezy od 2004 r., czyli od wstąpienia do UE. Przez te 15 lat od akcesji Polska nie zmniejszyła emisji, a nawet ją zwiększyła. Jednocześnie polskie górnictwo jest cały czas w bardzo trudnej sytuacji i chcąc kurczowo trzymać się węgla, trzeba rekordowo dużo importować go z Rosji. Czy faktycznie tego chcemy?
Drugi paradoks – Polska już w 2016 r. ratyfikowała postanowienia porozumienia paryskiego, które przewiduje, że ludzkość będzie dążyć do zahamowania wzrostu globalnych temperatur o ponad 2 stopnie Celsjusza. To oznacza właśnie neutralność klimatyczną, o której mówi UE. Im dłużej nie są podejmowane żadne działania, tym bardziej drastyczna musi być późniejsza redukcja emisji.
Jednocześnie technologicznie świat idzie naprzód – energia z wiatru i słońca jest coraz tańsza, więc siłą rzeczy będzie wypierać tę z paliw kopalnych. Rozwój nowych niskoemisyjnych technologii może być bardzo korzystny dla polskiej gospodarki, lepiej więc patrzeć na to, a nie wspierać węgiel, którego bronią branżowi lobbyści.
Trzeba również dostrzegać polityczne skutki polskiej węglowej wolty. Torpedując cele neutralności klimatycznej nasz kraj skazuje się na uczestnictwo w bardzo wąskim, niezbyt popularnym klubie państw sceptycznych wobec kwestii klimatu. Obawiam się, że po ostatnim szczycie UE jakiekolwiek dyskusje o tym, że Polska mogłaby dostać tekę komisarza do spraw energii, są już nieaktualne. Dyskusji o rozdziale środków z nowej perspektywy finansowej też sobie raczej nie ułatwiliśmy.