Jeszcze rok temu wydawało się, że szybko pożegnamy tzw. zasadę 10H. Jednak jak ustaliło green-news.pl, zainteresowani rozwojem onshore muszą uzbroić się w cierpliwość
Nie widać większych szans na to, by Ministerstwo Rozwoju i Technologii ruszyło szybko z dalszymi pracami nad ustawą, która ma na celu liberalizację tzw. zasady 10H dla farm wiatrowych na lądzie (onshore). Dlaczego? Mimo apeli samorządów i inwestorów, w Prawie i Sprawiedliwości nie ma jednolitego stanowiska, czy to dobry moment na odblokowanie ustawy odległościowej – wynika z ustaleń green-news.pl.
Ten brak pewności w partii rządzącej działa na niekorzyść całej polskiej energetyki, która od 2016 roku (wtedy w polskim prawie pojawiła się tzw. zasada 10H) nie może inwestować w źródła wiatrowe na lądzie. Zasada zakłada, że turbiny mogą być stawiane od zabudowań w odległości co najmniej 10-krotności długości łopaty wiatraka. W efekcie – na 99,7 proc. obszaru Polski nie może powstać żadna nowa farma.
W oficjalnej odpowiedzi na pytania green-news.pl MRiT stwierdziło jedynie, że projekt uzyskał pozytywną opinię Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. „Trwają nadal prace nad nowelizacją ww. ustawy” – zapewnił resort. Może takie doniesienia nastrajałyby optymizmem, gdyby nie fakt, że projekt opublikowano w maju 2021 roku, a ostatnie aktualizacje z postępu prac nad nim pochodzą z listopada ubiegłego roku. Zaraz minie rok, a na stronach Rządowego Centrum Legislacji nie ma nawet opinii do projektu.
Przeczytaj też: Polska ma nowy rekord produkcji energii z wiatru
Brak zmian w przepisach dotyczących wydawania pozwoleń na stawianie turbin wiatrowych blokuje rozwój onshore od lat. Teraz – w obliczu wojny w Ukrainie i chęci uniezależnienia się od rosyjskich surowców – zwiększanie udziału źródeł OZE w krajowym miksie to nie tylko walka o lepszą jakość powietrza, ale też sprawa polityczna. Zwłaszcza że Komisja Europejska jasno zasygnalizowała, że to w OZE upatruje alternatywy dla rosyjskiego gazu.
Raporty z ostatnich lat, ale też te najnowsze, jak opisywany przez nas niedawno dokument autorstwa Ember, wskazują jasno: Polska ma ogromny potencjał onshore. Wystarczyłoby tylko poluzować przepisy i zakładając, że dotychczasowe deklaracje zainteresowanych inwestowaniem w farmy wiatrowe na lądzie nie były bez pokrycia, Polska mogłaby szybko zwiększyć swoje moce zainstalowane w onshore.
Według think-tanku Ember do osiągnięcia celów klimatycznych stawianych przez UE Polska potrzebuje co najmniej podwoić moc z turbin na lądzie, tymczasem rząd zakłada, że w onshore do 2030 roku będzie ich mieć 9,6 GW, a w tej chwili jest już ponad 7 GW. Polsce potrzeba co najmniej 17 GW.
Podobne wnioski ma Polski Związek Energetyki Wiatrowej, który stwierdza, że onshore to gwarant niezależności energetycznej od Rosji, a rozwój tego segmentu OZE przyniesie też nowe miejsca pracy oraz wzrost PKB. – Odpowiedzią na obecne wyzwania w tym względzie jest energetyka wiatrowa, która nie tylko zmniejsza krajowe zapotrzebowanie na import surowców energetycznych, ale również oferuje koszt wytworzenia elektryczności, który jest 3-3,5 krotnie niższy niż z paliw kopalnych – twierdzi Janusz Gajowiecki, szef PSEW.
Należy wspomnieć, że zasada 10H teraz, jak i gdy decydowano o jej wprowadzeniu, była w zasadzie sprawą polityczną. Nieliczni mogą pamiętać, że na „wojnę z wiatrakami” Prawo i Sprawiedliwość szło w swoich zapowiedziach i programach w kampanii wyborczej w 2015 roku.
„Dzięki bałaganowi i lukom prawnym, nastąpił natomiast niekontrolowany rozwój energetyki wiatrowej. Produkowana tym sposobem energia elektryczna jest o ponad 150 proc. droższa od energii elektrycznej, produkowanej na bazie węgla” – to fragment oficjalnego dokumentu z konwencji PiS „Myśląc Polska” z 2015 roku. Alternatywą dla wiatru miały być „polskie zasoby geotermalne”. Z wiatrakami – dosłownie – walczyli przede wszystkim były minister energii Krzysztof Tchórzewski, swoje pięć groszy wtrąciła – i nadal wtrąca – europosłanka PiS Anna Zalewska.
✅ Energia odnawialna - TAK.
— Anna Zalewska 🇵🇱🇺🇦 (@AnnaZalewskaMEP) July 29, 2020
⛔ Zmiana ustawy o odległości elektrowni wiatrowych od domów (10h) - NIE, brak przyzwolenia społecznego.
Tezy o nieopłacalności farm wiatrowych dosyć szybko się zestarzały wraz z rosnącą wydajnością turbin, a także z powodu drożejących uprawnień do emisji CO2.
Przeczytaj też: Setki milionów złotych rekompensat dla gmin za zmiany w podatkach od wiatraków
Liberalizacja zasady 10H nie miała też po prostu szczęścia – gdy ogłaszano projekt szefem MRPiT był Jarosław Gowin, który w sierpniu pożegnał się z tym stanowiskiem. W resorcie nie ma też Anny Korneckiej, która w rozmowie z green-news.pl w 2021 roku promowała zniesienie „ustawy antywiatrakowej”.
Potem resort okrojono, a na czele nowego ministerstwa, MRiT, stanął Piotr Nowak bez istotnego zaplecza politycznego w PiS. A bez tego nie ma większych szans, by projekt, nawet przyjęty przez Radę Ministrów, został poparty przez większość posłów w Sejmie.
Zdjęcie: Ministerstwo Rozwoju i Technologii