Zmiana przepisów mogłaby być impulsem dla energetyki wiatrowej, która może zyskać od 6 do 10 GW nowych mocy. Tymczasem przed starym-nowym projektem jeszcze długa droga
Tak zwana ustawa odległościowa, za pomocą której wprowadzono „zasadę 10H” do polskiej energetyki, jak dotąd nie doczekała się liberalizacji. Od 2016 roku w efekcie wprowadzonych wtedy przepisów na ponad 99 proc. terenów Polski nie mogą być stawiane nowe farmy wiatrowe. Dlatego też w 2021 roku resort rozwoju przedstawił projekt, który zakładał „uwolnienie” energetyki wiatrowej od tłamszących ją przepisów. Jednak przez blisko 12 miesięcy praktycznie nic się z nim nie działo.
Pierwsze oznaki zmiany przyszły przed świętami, bo jak ujawnił 15 kwietnia „Parkiet”, to Ministerstwo Klimatu i Środowiska ma przejąć projekt. Z informacji green-news.pl wynika, że na stole są dwa warianty tego przekazania. Pierwszy, bardziej prawopodobny, zakłada, że po prostu MKiŚ stanie się wnioskodawcą projektu w miejsce MRiT i dokończy proces legislacyjny.
Druga opcja to z kolei przejęcie działu czy zespołu, który w Ministerstwie Rozwoju i Technologii zajmował się dotychczas odnawialnymi źródłami energii. Jego historia sięga czasów, gdy powstało Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, a więc roku 2018. Szefową resortu została wtedy Jadwiga Emilewicz. Utworzono też Departament gospodarki niskoemisyjnej, który zajmuje się m.in. lądową energetyką wiatrową. Mimo tego, że resort przeszedł kilka zmian, nie tylko nazwy, ale i kierownictwa, zmienił się rząd, to departament istnieje do dziś. To właśnie ten zespół mógłby zostać wchłonięty do struktur MKiŚ, zabrać ze sobą projekt i kontynuować prace nad liberalizacją ustawy odległościowej w resorcie klimatu.
Przeczytaj też: Energetyka wiatrowa w Polsce ma ogromny potencjał
Nadal trwają rozmowy w rządzie, ale pierwszy z wariantów zmian jest bardziej prawdopodobny, gdyż można go szybciej zrealizować. Zwłaszcza że ustalenie, kto zajmie się ustawą, wcale nie rozwiąże wszystkich problemów, a czas nagli. Niedawno wiceminister klimatu i środowiska Ireneusz Zyska deklarował, że Sejm mógłby przyjąć tę ustawę jeszcze w połowie bieżącego roku, więc plany są ambitne.
Przepisy, o których mowa, opracowano w czasach, gdy Ministerstwem Rozwoju, Pracy i Technologii kierował Jarosław Gowin, a nadzór nad nimi sprawowała wiceministra Anna Kornecka. Później przez chwilę nad projektem czuwał Artur Soboń, ale jego też już nie ma w MRiT – powierzono mu zadanie połatania Polskiego Ładu i został wiceministrem finansów.
W ramach liberalizacji ustawy odległościowej zaproponowano, by to gminy decydowały, czy pozwolą na postawienie elektrowni wiatrowych na swoim terenie. Przyjęto też odgórną zasadę, że turbina może zostać umieszczona co najmniej 500 metrów od zabudowań mieszkalnych. Inny warunek zakłada, że wiatraki mogą powstawać wyłącznie na podstawie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (MPZP). Oszacowano, że zmiany te pozwolą wybudować farmy wiatrowe o mocy od 6 do 10 GW. Chodzi zatem o podwojenie potencjału energetyki wiatrowej w Polsce.
Jeśli MKiŚ rzeczywiście zależy na czasie, nie może wprowadzać zbyt wielu zmian w projekcie. Powód jest prosty – legislatorzy mogliby uznać, że ingerencja w pierwotną wersję była zbyt duża i trzeba od nowa przeprowadzić konsultacje. To oczywiście wydłużyłoby cały proces. Dlatego też, jak dowiadujemy się w ministerstwie klimatu, resort nie ma planów, by ingerować w ustawę i zamierza procedować ją w dotychczasowej formie.
Przeczytaj też: Apel do premiera i prezesa PiS ws. wiatraków
Jednak etap rządowy, który musi przejść ustawa, to tylko początek problemów. Na poziomie Rady Ministrów nikt raczej nie powinien blokować zmian. Gorzej będzie w Sejmie, gdzie dalszy los ustawy zależy od posłów i posłanek Zjednoczonej Prawicy, a ci często niechętnie spoglądali na wiatraki. Zresztą, jak słyszymy w resorcie, MKiŚ szykuje się na to, że w parlamencie napotka na opór przeciwników liberalizacji. Należy też pamiętać o pracach w komisjach, podczas których – a i takie przypadki zdarzały się w ostatnich latach – ustawa przechodziła całkowitą metamorfozę. A wtedy nie można wykluczyć, że wnioskodawca wycofa projekt i wrócimy do punktu wyjścia.
Ostatnie wydarzenia sprawiają, że można mieć nadzieję, że wreszcie coś zmieni się w kwestii energetyki wiatrowej na lądzie. Na razie jednak pozostaje wrażenie kolejnego zmarnowanego roku, bo tyle czekano, aby podjąć kolejne kroki w tej sprawie.