Lewica nie precyzuje, jak chce zazielenić energetykę czy rozwiązać problemy ciepłownictwa. Wie za to, że nie chce energii z węgla i gazu, a transformacja jest konieczne, ale nie powinna pozostawić nikogo z tyłu
Lewica, która jest efektem współpracy Nowej Lewicy (SLD z Wiosną Roberta Biedronia) oraz Razem, już na początku września przedstawiła program przed nadchodzącymi wyborami. Teraz w trakcie kolejnych spotkań z wyborcami przedstawiciele Lewicy doprecyzowują poszczególne punkty swoich pomysłów dla kraju. Jak dotąd nie było konwencji poświęconej energetyce czy klimatowi. O planach wiemy więc tyle, ile zapisano w przedwyborczych dokumentach.
Gdyby zamknąć obietnice Lewicy w zakresie energetyki w jednym zdaniu, to brzmiałoby ono: prąd i ciepło będą tańsze, sieci dofinansowane, a energia elektryczna – zielona i zeroemisyjna. Całkowicie pomijany w miksie jest gaz – czy to jako paliwo przejściowe dla energetyki, czy też źródło ciepła. Jedyna wzmianka o gazie dotyczy tego, że podobnie jak węgiel powinien tracić na znaczeniu, a „odejście od paliw kopalnych jest koniecznością”. W programie Lewica nie wspomina o górnictwie i pracownikach sektora, ani o zabezpieczeniu ich przyszłości. Można jednak założyć, że górnicy mieliby skorzystać na propracowniczych postulatach Lewicy, którym poświęcono oddzielny rozdział.
Przeczytaj też: Atom, OZE, węgiel. W programie PiS brak zaskoczeń
Wygląda na to, że Lewica osiągnęła wewnętrzne porozumienie w sprawie atomu. Dotychczas Razem było bardziej proatomowe, a SLD trochę unikał tematu. Obecnie deklaracja jest jasna: polski miks potrzebuje odnawialnych źródeł (OZE) oraz energii jądrowej. Producentów zielonej energii ma przybywać m.in. dzięki poluzowaniu przepisów dla wiatraków na lądzie. Jak daleko Lewica zamierza pójść w tej kwestii – tego w programie nie sprecyzowano, jest tylko zapowiedź „złagodzenia przepisów odległościowych”. Pomóc w dźwignięciu wyzwań transformacji mają też elektrownie szczytowo-pompowe, a także rozwój biogazowni na obszarach wiejskich i inwestycje w sieci.
Lewica, która stawia na egalitaryzm w swoich planach, przenosi kwestie równościowe także do energetyki. Chodzi o to, by każdy mógł włączyć się w transformację i czerpać z niej korzyści. „Wprowadzimy ułatwienia prawne dla tworzenia i rozwijania spółdzielni energetycznych oraz gminnych klastrów energetycznych, współzarządzanych przez mieszkańców, w tym priorytet przy staraniach o dofinansowanie” – czytam w programie.
Niższe rachunki za ogrzewanie zapewnić ma długofalowy program termomodernizacji i wymiany źródeł ciepła w budynkach, wspierany przez państwo (i Unię Europejską, która szykuje się do wielkiej „fali renowacji”). Prąd ma być tańszy dzięki temu, że obniżone zostaną taryfy, a podwyżki – ograniczone. Jak? Może dowiemy się na którymś z kongresów.
Na plus można zaliczyć deklarację dotyczącą unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 – ETS. Co prawda Lewica chciałaby go zastąpić „mniej podatnym na spekulacje systemem opłat”, a to raczej niemożliwe. Składa natomiast klarowną obietnicę: każdy dochód z ETS zostanie zainwestowany w zieloną energetykę i poprawę jakości środowiska.
Pomysły na energetykę są przemieszane z obietnicami związanymi z klimatem i środowiskiem, znalazły się pod hasłem „Zielony Ład”. Nawiązanie do unijnej polityki gospodarczo-klimatycznej nie jest tu przypadkowe, bo wiele z propozycji programowych pokrywa się z kierunkami, które wytycza Bruksela w swoich agendach.
Wyraźnie widać, że Lewica lepiej czuje się w mniej techniczno-eksperckiej tematyce. W sprawach, o których alarmuje od lat, ma gotowe pomysły: Fundusz Kruszenia Betonu z 3 mld zł do dyspozycji, by przywracać zieleń w polskich miastach. Ustawa antyodorowa, wprowadzająca pojęcie „uciążliwości zapachowej”, wymierzona w inwestorów, a chroniąca lokalne społeczności. Krajowa Strategia Renaturyzacji, inicjatywa powstania Lasów Obywatelskich, wyjętych spod jurysdykcji Lasów Państwowych, czy zwiększenie powierzchni parków narodowych i stworzenie nowych.
Przeczytaj też: Koalicja Obywatelska i jej program dla energetyki
Zwolenników niemieckiego rozwiązania z biletem za 49 euro może ucieszyć, że pomysł ten Lewica chce przenieść do Polski. „Na wzór niemiecki wprowadzimy abonament na komunikację miejską, gminną oraz kolej regionalną w całym kraju” – czytam. Bilet miałby kosztować 59 zł miesięcznie.
Jeszcze gdy Niemcy podsumowywały pilotaż taniego biletu (płacono za niego wówczas 9 euro miesięcznie) pisano, że w Polsce ten pomysł niespecjalnie by się sprawdził. Barierą wcale nie są pieniądze, a to, jak zorganizowana jest siatka połączeń. Więcej w tekście Bilet miesięczny za 9 euro, który testowali Niemcy, także w Polsce? Raport wskazuje, że skończyłoby się to katastrofą.