Zapowiadane na pierwszy kwartał 2024 roku poluzowanie przepisów odległościowych dla wiatraków odsuwa się w czasie. Czyżby rząd obawiał się wzmocnienia protestu rolników?
Projekt nowelizacji ustawy odległościowej dla farm wiatrowych na lądzie ujrzy światło dzienne najpóźniej w czerwcu – zapowiedział ostatnio na antenie Radia Zet odpowiedzialny za projekt wiceminister klimatu i środowiska Miłosz Motyka.
Ministerstwo zamierza utrzymać zapis o 500 metrach jako minimalnej odległości wiatraka od zabudowań gospodarczych. Taki dystans branża wynegocjowała z poprzednią ekipą Zjednoczonej Prawicy. Przepisy nie zostały jednak przyjęte, bo na ostatniej prostej prac sejmowych pojawiła się „wrzutka” o 700 metrach. Nowa minimalna odległość nie odblokowała jednak części procesów inwestycyjnych, które wyhamowały po wprowadzeniu w 2016 roku przepisów, na mocy których obowiązywała tzw. zasada 10H. Stąd potrzeba rewizji.
Przeczytaj także: Rządowy zwrot akcji w sprawie europejskich emisji CO2
Ta z pozoru niewielka zmiana odwleka się jednak w czasie. Przed nami wybory samorządowe, a potem te do Parlamentu Europejskiego. A na ulice polskich i europejskich miast wyjechali rolnicy protestujący przeciwko wdrażaniu europejskiego Zielonego Ładu.
Rząd wycofuje się więc z poprzednich zapewnień o szybkiej nowelizacji prawa odległościowego. Zgodnie z ostatnimi deklaracjami rządowy projekt ustawy wiatrakowej miał trafić do konsultacji w pierwszym kwartale br. Przedstawiciele resortu klimatu podtrzymywali ten termin przez kilka tygodni po tym, jak nie udała się pierwsza próba korekty odległości minimalnej. Pisaliśmy o tym szerzej w tekście Jaka piękna (wiatrowa i nie tylko) katastrofa. Miało być szachowanie prezydenta, jest dramat w kilku aktach.
Przypomnijmy, że jeszcze na początku grudnia 2023 roku większość sejmowa próbowała przeprowadzić liberalizację, wpisując przepisy dla farm wiatrowych do projektu ustawy przedłużającej zamrożenie cen energii.
Przeczytaj także: Komisja Europejska bierze na tapet ryzyka klimatyczne
Co więc wpłynęło na nagłą zmianę terminów pojawiających się w deklaracjach? Z pewnością temat może być zbyt drażliwy przed wyborami samorządowymi i następującymi po nich wyborami do Parlamentu Europejskiego. Do tego dochodzą także protestujący na polskich ulicach rolnicy, coraz śmielej wygłaszający hasła przeciwko wdrażaniu Europejskiego Zielonego Ładu.
Wiatraki zlokalizowane są przeważnie na terenach wiejskich. I to zapewne główny powód, dla którego rząd woli nie wywoływać tego tematu przed wyborami. Zwłaszcza że „ulica” przeważnie nie słucha racjonalnych argumentów, między innymi tych o niższych cenach energii wynikających z rozwoju energetyki odnawialnej. Rolnicy nie są też dziś skłonni do rozmów o zmieniającym się klimacie, który nie tylko wpływa na ich uprawy, ale także zmienia całe ekosystemy.
W końcu tocząca się dziś dyskusja o Europejskim Zielonym Ładzie, którego przecież jedną z głównych osi jest konieczność przyspieszenia rozwoju odnawialnych źródeł energii, miesza się z tematem zalewających polski rynek płodów rolnych z Ukrainy. Bo tamtejszy agrosektor nie jest poddany takim samym ograniczeniom i wymogom.
Przeczytaj także: Rolnicy w całej Polsce protestują. „Zielony ład” i ukraińska konkurencja są ponad ich możliwości
W oczekiwaniu na nowe przepisy odległościowe branża wiatrowa musi się więc uzbroić w cierpliwość. W ferworze kampanii wyborczych temat odległości od domów mógłby się bowiem okazać zbyt ryzykowny. Jednak nawet gdy kurz kampanii już opadnie i nowa ustawa ujrzy światło dzienne, to dokument niekoniecznie musi zyskać przychylność wszystkich ośrodków władzy. „Nową świecką tradycją” stało się bowiem odsyłanie każdej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. A dziś w rządzie nie ma nawet stuprocentowej pewności, czy przegłosowany przez Parlament projekt ustawy wiatrakowej w ogóle zostanie przez Andrzeja Dudę podpisany.
Foto: Freepik